Gdy nadchodzi kataklizm, oczy świata spoglądają w jego kierunku z zaciekawieniem. Jest ono wprost proporcjonalne do zdziwienia. Wywołuje przerażenie i niepokój. Stanowi przyczynek do szeregu wypowiedzi, decyzji i apeli.
Śmierć każdej jednostki mnożona przez tysiące osób stanowi dobry temat. Dla mediów i dla ludzi. Dla tych, którzy żyją. Nadal. Tragedia tysięcy pozostaje przede wszystkim i zawsze tragedią jednostek.
Ułomność świata, targanego trzęsieniami, raz ziemi, raz polityki, a raz losu uczy nas od stuleci swojej specyfiki. I za każdym razem od nowa stajemy w jej obliczu tak samo bezradni. Wobec kolejnej tragedii, katastrofy, wojny i śmierci.
Każda jednak, każda kolejna, jest nowa, pierwsza i jednocześnie niestety nie ostatnia. I zawsze o jedna za dużo. Wobec każdej z nich jesteśmy bezradni, przerażeni, znowu samotni i zszokowani.
Im dalej jej do nas, tym bardziej uczy nas zobojętnienia. Im bliższa nam, tym bardziej jest dla nas bolesna. Ktoś zawsze zbije zaraz na niej kapitał, ktoś polityczny, ktoś inny, biznesowy. Przesunięciu ulegną tylko punkty ciężkości, zmieni się dotychczasowy ład. Powstałą w jego wyniku, chwilową, próżnię wypełnią nowe treści, nowi, inni ludzie.
Wszystko się zmieni i wszystko pozostanie po staremu.
I nic nie będzie już takie samo.
Zmieni się. Tylko.
Znowu.